Ulubionymi modelkami holenderskich fotografów są damy o niezwykle bujnych kształtach. Owe damy żywią się trawą, a można je spotkać na pastwiskach, gdzie bardzo ładnie ożywiają monotonny holenderski pejzaż.
Rzeczywiście, holenderskie krowy stanowią wdzięczny obiekt do fotografowania. Są niezwykle fotogeniczne, a poza tym Holendrzy je uwielbiają.
Fot. Dorota Mazur
W końcu to im zawdzięczają obfitość wysokiej jakości mleka, z którego produkuje się popularne holenderskie sery. O tym, jak ważna jest krowa w życiu Holendra świadczy to, że dzieci w szkole podstawowej uczą się podstawowych wiadomości o tym zwierzęciu i każde z nich wie, że ma ono cztery żołądki (!) i jakie pełnią funkcje.
Holenderska krowa jest pod wieloma względami istotą niezwykłą, nie mającą w świecie żadnej konkurencji. Przy czym dobrze w Polsce znana „holenderka” jest Fryzyjką – termin ten odnosi się bowiem jedynie do łaciatej, czarno-białej przedstawicielki rasy Holstein-Friesian (wersja spolszczona – holsztynofryzy).
Holsztynofyzyjka / fot. Wikipedia
Autorka tego tekstu była tak przyzwyczajona do tego, że czarno-białe krowy to „holenderki”, że gdy po raz pierwszy wjechała na teren Holandii i zobaczyła brązowe krowy, przeżyła niemały szok – brązowe krowy w Holandii??? A przecież krowich ras jest w Holandii więcej. Krowa z Ijssel ma najczęściej zabarwienie rudo-białe. Są także krowy Lakenvelders oraz ciekawie umaszczona rasa Blaarkop, której przedstawicielki mają białe mordy i oczy w czarnych obwódkach.
Z lewej – rasa Lakenvelders, z prawej Blaarkop / fot. Wkipedia
Krowa holenderska należy do rekordzistek w produkcji mleka. Jej wydajność wynosi średnio 25 litrów mleka dziennie przez około 315 dni w roku, co daje rocznie prawie 8 tys. litrów mleka. Ale są i takie, które produkują 12 tys. litrów. Najlepsze wytwarzają w całym swoim życiu 100 tys. litrów mleka. Według danych z 10 marca 2013 r. liczba krów w Holandii, które osiągnęły w produkcji życiowej 100 000 i więcej kg mleka, przekroczyła już 23 700 (dane pochodzą ze strony „Holenderska Genetyka Plus”). Ale nie tylko ilość mleka świadczy o wyjątkowości „holenderek”. Ich mleko zawiera bowiem od 3,5 % białka (średnia dla całej populacji), co jest wynikiem jak na razie nieosiągalnym dla innych krajów w Europie. O atutach krów niderlandzkich wiedziano w Polsce już w dawnych wiekach. Pierwsze z nich sprowadzono do Polski pod koniec XVI w., ale mogli sobie na nie pozwolić jedynie najbogatsi. Podczas gdy w latach 30. XVII w. polski wół kosztował 16,5 złotego, cena „holenderki” wynosiła 100 złotych. Duży import holenderskich buhajów miał miejsce po II wojnie światowej (sprowadzono ich 660 sztuk), co – w wyniku krzyżowania – doprowadziło do wytworzenia się czarno-białego polskiego bydła i znacznie poprawiło jakość polskiego mleka. Fot. powyżej: Mariusz Mazur
Na tle Rotterdamu. Fot. Eppo W. Notenboom
Holenderskie bydło podbijało nie nie tylko Polskę. W minionych wiekach emigrowało wraz z holenderskimi osadnikami do Ameryki. Wykształcił się tam potem nieco inny rodzaj krów niż te hodowane w Europie. O unikalności „holenderek” świadczy także to, że mówią one innym językiem niż ich koleżanki z innych krajów. Otóż do holenderskiej łaciatej mówi się nie „muuuuuuu”, lecz „buuuuuuuuuu” – „boe” po holendersku, albo w wersji dłuższej „boehoe”. Jest to pochodna słowa „boer”, czyli chłop. Małym dzieciom wyjaśnia się, że krowy mają problem z wypowiedzeniem holenderskiego „r”, więc wołając swego gospodarza mówią tylko „boe”.
Łaciate bywają poza tym wykorzystywane do innych celów niż produkcja mleka, pełniąc czasami rolę… strażniczek moralności. Swego czasu władze Spaarnwoude w Holandii wyraziły zgodę na wypasanie krów w pobliskim rezerwacie przyrody, ponieważ ich obecność zniechęcała do amorów na łonie natury. Rzecz w tym, że na kochające się pary natykały się dzieci. To samo – bardzo skuteczne! – rozwiązanie przyjęły władze rezerwatu przyrody w okolicach Amsterdamu. No cóż, mało kto chciałby się kochać pod czujnym okiem łaciatej damy. Fot. Mariusz Mazur
Jeszcze inny użytek z krowy pokazuje poniższe zdjęcie. No i kto tu jest prawdziwym kowbojem?
Fot. Eppo W. Notenboom
Kolejną specyfiką Holandii jest to, że tam wiosna zaczyna się w dniu, w którym na przełomie marca i kwietnia krowy wyprowadzane są po raz pierwszy po zimie z obory. Uradowane zwierzęta tańczą wtedy z radości, wykonując taniec zwany „lentedans”. A w maju pojawi się w sprzedaży pierwszy wiosenny ser, tzw. Graskaas (gras – trawa, kaas – ser), bardzo ceniony przez smakoszy.
Dbałość o wygodę krów przybiera w Holandii czasami nieco dziwaczne formy. W miejscowości Zuidschermer istnieje hotel dla krów z… wodnymi łóżkami.
W Leeuwarden, stolicy Fryzji, łaciata dama doczekała się pomnika. Fryzyjczycy nazywają ją „naszą matką” (us mem), co w pozostałych mieszkańcach Holandii budzi pewne rozbawienie.
“Us mem”, Leeuwarden / fot. Wikipedia
Czym byłby holenderski pejzaż bez tej tak typowej dla tego kraju „matki-karmicielki”? Okazuje się jednak, że wisi nad nim groźba zniknięcia krów, które praktyczni holenderscy farmerzy coraz częściej trzymają cały rok w oborach. Zaniepokojeni tym miłośnicy holenderskiego krajobrazu zwrócili się do holenderskiego ministerstwa kultury z wnioskiem o wpisanie holenderskiej krowy na pastwisku na listę niematerialnego dziedzictwa kulturalnego UNESCO.
Fot. Eppo W. Notenboom
Na koniec praktyczna porada dla turystów odwiedzajacych Holandię: nie należy mówić Holendrowi, że się nie lubi krów! Na ogół łagodni i tolerancyjni, tej jednej rzeczy mogą głupiemu cudzoziemcowi nie wybaczyć!
Renata Głuszek
Fot. Eppo W. Notenboom, Dorota i Mariusz Mazur, Wikipedia, inne